Tag ‘sawanna’
Tsavo east- dzień pierwszy safari
Pobudka już o 5:30 zresztą i tak śpimy płytko. Emocje biorą górę. Szybkie wczesne śniadanie łykamy w locie. Na szczeście okazuję się że nasi współtowarzysze podróży byli przed nami, zajeli miejsca na przednich siedzenia dla nas zostawiając tył. Yes. Dzieki temu nie mamy ścisku trzy miejsca na naszą dwójkę. Zabraliśmy 3 L wody kupionej w sklepie po za hotelem. A tak tak wyszliśmy z hotelu wieczorem. Zyjemy nikt nam rąk nie poucinał a na doatek kupiliśmy wode po 60Ksh za 1 L a nie jak proponuje hotel 200KSH za 0.5L. Co prawda kierowca ma mieć dla każdego pasażera po jednej butelce wody na dzień ale nauczony doświadczeniem wolę liczyć na siebie. Pechowo zapomnieliśmy o lornetce która powędrowała do bagażnika, Dopiero po popłudniu się do niej dostaliśmy. Dobra, ruszamy.
Jedziemy przez już trochę znane rejony Mombasy w stronę międzynarodowej autostrady Mombasa / Nairobi. Zaskakujące są kontrasty po drodze. Piękni ludzie uśmiechający się z reklamowych banerów i rzeczywistość.
Sama autostrada jest dla statystyczno europejczyka tylko z nazwy autostradą. Zwykła jednopasmówka, ale trzeba przyznać że mimo śmigania dziesiątek TIRow jazda choć agresywna wydaje się bezpieczna. Wyprzedzanie na trzeciego jest tu normą ale od czego jest pobocze. W krajach arabskich też tak się jeździ więc można szybko się przyzwyczaić. W samej Mombasie nie robię zdjęć, ludzie tutaj nie specjalnie lubią kiedy celuję się do nich obiektywem. Lata kolonialne i niewolnictwa robią swoja. A jeśli jeszcze do tego dodamy fakt że biały im się kojaży z człowiekiem który namiętnie robi zdjęcia zwierzętom wynik mamy prosty dla takich reakcji. Wiem że czasem zdarzają sie nawet awantury związane ze zrobieniem zdjęcia, dlatego przestrzegam albo róbcie kiedy macie 200% pewności ze tego ludzie nie widzą albo po uprzedniej otrzymanej zgodzie, bo nie raz mogą nawet zatrzymać samochód który jedziecie awanturując się co nie miara.
Po opuszczeniu Mombasy przejeżdżamy obok miasteczek, wiosek, w których gdyby nie wszędobylskie reklamy sieci telefonii komórkowych można by stwierdzić że czas stanął.
Mijamy plantacje ananasów, przydrożnych sprzedawców węgla drzewnego czyli najtańszego źródła ciepła w Kenijskich domach. Szybkie ręczne myjnie tirów. Szkielety po opuszczonych domach, hotelach restauracjach. Nasz przewodnik tłumaczy że po odejściu kolonistów policja nie zapuszcza się tak daleko, wiec nawet świetnie do niedawna prosperujące hoteliki czy restauracje z czasem były rozkradane do obecnego stanu straszących stojących szkieletów.
Nie może być tak podczas wycieczki by gdzie nie bylło miejsca do wydania pieniedzy, zazwyczaj się to dzieje na postojach, a to w kawiarence a to w”darmowej ubikacji” Tak było i w tym przypadku zatrzymaliśmy się na darmowe „siku” a że przy okazji trzeba było przejść przez cały sklep z regionalnymi wyrobami, pamiątkami itd. Ceny jak to przystało w takich miejcach bardzo atrakcyjne dla sprzedających. Po około pół godzinie kiedy było już wiadomoe że ci co chcieli skorzystali a ci co nie chcieli pokupowali co mieli pokupowac i już ani jednego więcej KSH się nie wyciśnie, łaskawie ruszyliśmy dalej. To był już ostatni przystanek dzielący nas od owainego egzotyczną aurą Tsavo.
Fragment torów kolejowych łączących Mombasę z Nairobi, to tutaj rozgrywały się sceny znane z filmu Duchi Mrok. Ale w dokładne miejsce wydarzeń przeniesiemy się za dwa dni.
W końcu po 4 godzinach drogi docieramy do bram parku narodowego Tsavo, jeszcze zanim wjedziemy trzeba sie uzbroić w 100% asertywności i nie dać się naciągnąć sprzedawcy kapeluszy, który będzie twierdził że tylko kapelusze które on oferuje sa super safarii i chronią nas przed słońcem ( nie prawda przed słońcem chroni nas dach samochodu choć podniesiony to nadal chroni), przed wiatrem ( nie prawda jak robi się zdjęcia zwierzakom lub je ogląda samochód stoi wiec nie ma w jaki sposob wiatr wam zerwac czapku chusty, kapelusza z glowy) .W tych krótkich chwilach kiedy w czasie jazdy wstajecie i wygladacie przez odkryty dach można sobie potrzymac czapke ręka. No i ta okazyjna cena za kapelsza, jedyne 1000KSH. W sklepie na przeciwko hotelu te same kapelusze kosztowały 300KSH a nie odważę się stwierdzić że sklep przy hotelu nie miał marży. Niestety w naszym busiku aż 5 osob dało się wmanerwoać w Safari Hat. Trudno, ruszamy, przekraczamy w końcu bramy Tsavo, w stronę zwierzaków w końce one tutaj będą najważniejsze.
Relacja żonki z parku Tsavo.
W końcu przekraczamy bramę. Juz wcześniej widać było czerwoną ziemię Tsavo, ale dopiero tu – już za bramą – dociera do nas, że wreszcie jesteśmy w dziczy. Podnosimy dachy, i możemy zaczynać polowanie. Wypatrujemy nasze oczy, ale przecież zwierzaki nie czekają zaraz za wjazdem do parku, aby pokazać się wygłodniałym emocji turystom. Co jakiś czas komuś wydaje isę, ze coś widzi. Jednak zwykle okazuje się, że ten lew – to jednak zwykła kłoda, a czerwony słoń jest tylko olbrzymim kopcem termitów (wielkie kopce są bardzo mocno wpisane w krajobraz tsavo – można je spotkać na każdym kroku niemal
Jednak w końcu jest! Nasz pierwszy zwierzak! A zaraz za nim kolejne. To rodzinka strusi! Są wiele większe, niż nam się wydawało!. I nie chowają głowy w piasek Potem były małpy ( których w Kenii jest zatrzęsienie), jaszczurki, i w końcu – są słonie!
Czerwone słonie z Tsavo. Nigdzie indziej takich nie ma. To od koloru ziemi – ma ona barwę sproszkowanej cegły.
jednak to pierwsze „polowanie” okazało się byc bardziej gnaniem do lodży, niż polowaniem właściwym. Zresztą – trochę słusznie – bo od południa do około 16 – słońce pali, tak, że jedyne o czym marzymy – to klima i basen. Myślę, że zwierzaki są podobnego zdania i wszystkie chowają się w tych nielicznych oazach z cieniem i wodą. Ale co zrobić – pora sucha.
Lodża okazała się całkiem fajnym hotelem. Kilka tarasów widokowych – na sawannę – ze sztucznie utworzonymi wodopojami – wszystko dla zwierząt. I turystów :). Do wodopoju ściągają coraz to nowe zastępy zwierzaków. Sporo słoni, bawoły – całe tabuny bawołów, surykatki ( choć z tej odległości bardziej przypominają wiewiórki ), małpy, gazele i znów słonie… nasza lodża ma tez taki specjalny ukryty tunel, który prowadzi dokładnie do samego wodopoju. Stamtąd – dosłownie 3 metru od nas – możemy obserwować pijące zwierzęta. Niestety – wredne pawiany szybko nas stamtąd wygoniły.
Po obiedzie – chwila odpoczynku – i kolejne polowanie. Sawanna jest niesamowita. Ziemia w Tsavo, też. Powoli pokrywamy się tym samym czerwonym pyłem co spotykane słonie. Zebry, żyrafy, małe Dik – Diki – antylopi wielkości sporego królika – ważą do 5 kilogramów. Kierowca łamanym angielskim mówi nam, o tym, że te zwierzątka łączą sie w pary na całe życie – i jak jedno umrze – to drugie albo umiera zaraz po nim, albo żyje do końca swoich dni w samotności. „Dobry przykład dla was” mówi. A my się śmiejemy. Potem jeszcze kilka ptaków. I znów słonie. W pewnym momencie nasz kierowca przyspiesza ( ale nie bardzo – trafiał nam się mieszanka araba z murzynem… najgorsza chyba z możliwych – „pole – pole” do sześcianu), okazało się, że gdzieś w okolicach widziano lwa. Jedziemy, chciało by sie powiedzieć gnamy – ale… to było by za dużo. W końcu – są! – para. Ona i On. Widzimy już tylko ich zady, ale na chwilę się odwracają, leniwe i cudne
Powoli zaczyna się ściemniać – tak.. to juz prawie 18… Zapomniałam napisać, że w Kenii nie ma typowych dla nas pór dnia – jest tyko dzień właściwy – od 6 rano do 6.30 po południu i noc. od 6.30 po południu, do 6 rano. Błyskawicznie się ściemnia i błyskawicznie robi się jasno. Jako, że po zmroku nie wolno przebywać poza lodżami, nasz kierowca – nagle przejęty niebywale tym faktem – gna, aż mu sie mało amortyzatory nie połamią.
Zjadamy pyszną kolację i idziemy na chwilę do pokoju… Chwila trwała nieco dłużej – oboje zasnęliśmy – obudził nas okrzyk „lwy” „lwy!!”. Wyskakujemy jak oparzeni z pokoju i biegniemy na taras widokowy. Są – ale znów trafiają nam się ich plecy bardziej Cała lwia rodzinka umyka w krzaki pognana przez słonie z małymi. Siedzimy jeszcze chwilę obserwując jak słoniowe stadko ochładza się po całym dniu skwaru, jednak kiedy odchodzą, i my postanawiamy wrócić do łóżek – w końcu jutro pobudka o 5.30. Źle robimy, jak się okazało. Ponoć w nocy przyszło najpierw stado słoni, potem przegoniły je bawoły, a na końcu znana nam już chyba rodzina lwów urządza sobie polowanie na bawoły. Choć średnio nam się chce w to wierzyć – bo następnego poranka – nie ma śladów po żadnej walce.