Wybrzeże – dzień pierwszy
Pierwszy ranek w Kenii przywitał nas chmurami ??? Tak tak chmurami. Sądziliśmy że słonce będzie się na nas lało strumieniami, gorąc przedzierać się będzie poprzez liście palm. A tu rześki poranek.
W oczekiwaniu na słońce kilka słow o samym hotelu. Wszyscy którzy wyjeżdzali na wycieczkę „afryka Dzika” zostali zakwaterowani w hotelu Mambasa Continetal Resort. Troche nas to zdziwiło bo kupując wycieczke akurat tego hotelu nie bylo w puli jaka mogla sie trafić. Jak widać i w tym przypadku Itaka nie spisała sie najlepiej. Zona naczytała sie sporo o tym hotelu i jak sie okazało nic w zasadzie się z tych ponurych wspomnień Polaków się nie sprawdziło. Wybiegają troche w czasie mogę śmialo powiedziec że polecam ten hotel jak najbardziej.
Oszczędze opisów które każdy zainteresowany może znaleść w necie dziesiatki. Hotel ma cztery piętra i z każdego pokoju w mniejszym lub większym stopniu widać ocean. Pewnie źe najlepiej mieć te gdzie i widac basen i Ocean ale nie przesadzajmy nie jedzie sie do Kenii po to by siedziec w pokoju i podziwiać z nigo widoków, w dzień się siedzi na nad Oceanem lub basenem a w nocy i tak nic nie widać. Noc tak jak przystało na ludzi i kawę jest tu czarna, pojecie zmierzchu w zasadzie nie istnieje. Jest dzień jak to nazwalem wczesny tak do południa iedy temperatura jest wzgledna potem jest dzień właściwy gdzie temperatura jest już bezwzgledna i jest noc. Numer pokoju jest przypisany do was jeszcze przed waszym przyjazdem wiec nie ma sensu lamentowanie i zamienianie na lepszy. No chyba że małżeństwo dostaje dwa łóżka może wtedy warto powalczyć o jedno wspólne małżeńskie Wracając do samego hotelu, obsługa życzliwa, uśmiechnięta, z każdym można zamienić kilka słów. Pojęcie pole pole (powoli powoli) tutaj jeśli istnieje to w zaniżonej skali. Wszystko funkcjonuje w miarę szybko. Co zaskakujące przyzwyczajeni do zostawiania napiwków sprzątającym pokój ludziom i tym razem zostawiliśmy, jak się okazało napiwek nie został wzięty. Taka sytuacja zdążyła się tylko w jednym hotelu Egiptu, ale tam się dowiedzieliśmy źe obsługa ma bezwzględny zakaz brania napiwków zostawionych w pokoju. Jeśli się chce wrzuca się do ogólnej skrzyneczki której zawartość jest rozdzielana pomiędzy wszystkich. Trzeba przyznać że jak na Egipt dość specyficzne podejście. Ale my o Kenii mieliśmy pisać :)) jedzenie w restauracji super, choć oczywiście w miarę monotonne, ciężko wymagać by dzień w dzień były serwowane inne dania. Codziennie jednak były wprowadzane zmiany, i tak można było zakosztować jednego wieczoru dania typowo regionalne a drugiego ….. pierogi ruskie lub kotlet schabowy !!!! hmm na wspomnienie owoców z morza na grillu aż mi ślinka cieknie. Swoja droga widać ludzie przyrządzając dania czują się docenieni jeśli pokazujemy że ich regionalne dania nam smakują. Taki przynajmniej wnioskowałem jak się okazało ze już w/w owoce morza się skończyły, kucharze nerwowo zakręcili się do okola i w końcu jeden z nich pobiegł do kuchni specjalnie dla nas przygotować dodatkowe porcje. Pożarliśmy wszystkie.
Podsumowując bo słońce wychodzi, obsługa super przyjazna nie pole pole :), Jedzenie smaczne, basen może trochę mały, od 1.0 do 2.0 ale z barem i wodą o temperaturze żurku. Plaża, no właśnie plaża, piaseczek żółty z leżakami nie ma żadnego problemu, pan z obsługi zaraz przynosi materace i ręczniki wystarczy zatrzymać się na chwile przy wolnym leżaku. Przypływy i odpływy można ustawiać jak w zegarku. Sama plaźa czysta bez jakiś paskudnych wodorostów. Niestety nie wiem czy to zasługa obsługi czy odpływu który wszystko zabiera.
Na samej plaży oczywiscię tzw beachboysi oferujący wszystko a i nawet więcej, Masajowie i Samburu bardziej lub mniej orginalni i stateczki oferujące wodne safari.
Nie ma zejścia do wody bez wymiany zdań na temat kupna lub choć spojrzenia na asortyment wszak „look is free”
Ale o tych rytuałach i sposobach ich uniknięcia opisze jak wrócimy z safari bo to ono tutaj w całej opowieści jest najważniejsze.
Na koniec dodam ze ranek choć pochmurny okazało się że może nas jeszcze bardziej zaskoczyć….. deszczem. Jak luneło to jak z wiadra, nie tam nikt się nie rozdrabniał w kapuśniaczek, najnormalniejszy chlust z wiadra, fakt ze coś koło 5 minut może trwało ale wrażenie było niezłe. Potem jak za machnięciem różdżki słońce wyszło w pełnej krasie. Niestety na prawdę na słońce trzeba tutaj uważać nawet jak nam się wydaję ze nie grzeje lub grzeje słabo to jednak nadal jest to równik, Najlepiej kłaść się w cień palm, nie na otwartym słońcu, spokojnie przez palmy też się człowiek opali. Jedna podpowiedź ustawiajcie tak leżaki by nie znaleźć na trajektorii lotu orzecha kokosowego. One na prawdę spadają z palm a to może być przykre. Obsługa hotelowa próbuje ściągać orzechy i stare liście palm żeby krzywda się nie zdażyła turyście ale lepiej samemu być przewidującym. Dobrze że profilaktycznie wzięliśmy Pantenol bo żona przesadziła z kąpielą słoneczna już po paru godzinach i trzeba by ja ratować.
A tu taki typowy obrazek
Na koniec dnia jeszcze spotkanie z rezydentką, która klepała wyuczone formułki by ludzi ktorzy jeszcze nie kupili wycieczek nagle poczuli nieopanowaną chęć udziału w nich. Ostrzegała żeby nie wychodzić z hotelu, w takich słowach że czuło się jakby mieli nam za bramą ręce poucinać Skasowala pieniadze za wycieczki i tyle bylo dobrego. Acha jeśli ktoś z was nie ma dolarów „kolorowych ” którymi będzie trudno normalnie płacić, rezydentka spokojnie je przyjmie jako zaplate za fakultety więc nie ma czym się stresowac. A walutę tak czy inaczej warto wymienić na krajowe szylingi którymi wszędzie się posługują a są miejsca że tylko nimi. My wymieniliśmy od razu na lotnisku w miłym kantorku u pani muzułmanki kurs raczej standarowy 1$=75 KSH. I jeszcze jedna informacja wiza co nas milo zaskoczyło mimo ze powinna w tym okresie kosztować 50$ nadal kosztowała 25$. Moze po prostu jeszcze nie zdąrzyli zmienić kartek przy okienkach wizowych z nowymi cenami, jak widać pole pole też ma swoje dobre strony
Jutro safari i to już od 6 rano Hakuna Matata.
Zostaw komentarz
Zaloguj się, by móc komentować.